Łączna liczba wyświetleń

środa, 4 kwietnia 2012

Pierwsza chemia

    Ranek zapowiadał się pięknie ale nauczeni zmiennością pogody ubraliśmy się w ciepłe kurtki i ruszyliśmy do Bystrej.
    Podróż przebiegła planowo, przed 8 zameldowałam się pod gabinetem lekarskim.  Natychmiast dostałam polecenie zarejestrowania męża w szpitalu.


    Poleciałam i aż się zadyszałam.
    Okazało się, że rejestracja w Bystrej jest w budynku nr 4 a sam budynek stoi na dosyć wysokim pagórku. Ponieważ zupełnie nie znałam topografii terenu szłam tak jak droga prowadziła czyli serpentyną.


    W rejestracji miła pani szybko załatwiła sprawę a ja zeszłam sobie na dół już nie drogą tylko schodkami i na przełaj.


    W tym czasie M pobrano krew do badania.           Teraz musieliśmy czekać na wyniki badania.
    Zaczęli się schodzić panowie którzy też przyjeżdżają na chemię. Dwu z nich zostawiono w szpitalu bo okazało się, że zaraz po przyjeździe każdemu robione są wyniki jeżeli są złe, pacjent ma przetaczaną krew i jest leczony.          Dopiero w chwili kiedy wszystko jest w  porządku chory dostaje swoją dawkę chemii i idzie do domu.


    Po wynikach czeka się, na dostarczenie chemii z apteki przyszpitalnej. Wreszcie o jedenastej M i jeszcze jeden chory (który nota bene mnie znał z kopalni bo był jej pracownikiem) zostali poproszeni do pokoju gdzie jest podawana dawka cytostatyków.


    Kolega z kopalni wyszedł dużo wcześniej, M siedział tam pełną godzinę. Po wyjściu czuł się normalnie.


    Tragedią jest jazda powrotna, w tłoku i na dodatek przystanki w drugą stronę są dosyć od  siebie oddalone a M słaby, upał się zrobił okropny a my w tych nieszczęsnych kurtkach i jeszcze z bagażem, za każdym razem trzeba brać ze sobą rzeczy bo nigdy nie wiadomo jakie będą wyniki.


    Zaraz po przyjeździe wsiadłam na rower i pojechałam zapytać o cenę leku przeciwwymiotnego. 
Nazywa się to Setronon i kosztuje bagatelka - coś koło 50 zł, na dodatek złego dostarczą to do apteki dopiero jutro. Miejmy nadzieję, że M wytrzyma.


    Patrzę teraz na kartę informacyjną i widzę, że M dostał to przed czym mnie ostrzegano:
Oprócz 500mg Carboplatyny dostał 50 mg Navelbiny.
Navelbina podobno strasznie wpływa na układ nerwowy, niszczy wszystko.


    Potem pozostaje tylko polineuropatia.

7 komentarzy:

  1. TRZYMAJCIE SIĘ!!! MUSI BYĆ DOBRZE!!!!!! UŚCISKI.

    OdpowiedzUsuń
  2. ciesze sie bardzo,że jesteście krok do prz0dy - trzymam kciuki bedzie dobrze!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzielni jesteście bardzo...
    Mocno Was ściskamy :* :*

    OdpowiedzUsuń
  4. E tam, zaraz dzielni. Taki jest wymóg chwili po prostu Melisko. Też byś taka była.
    Dzięki za kciuki Dorotko!

    OdpowiedzUsuń
  5. Obym nigdy nie musiała tego dowieść, bo MM n i e n a w i d z i świata medycznego z różnych przyczyn (sam pracował jako sanitariusz przed studiami) i obawiam się, że trzeba by Go najpierw otumanić, obezwładnić, skrępować, a potem w walizce na kółkach doholować na miejsce przeznaczenia...
    Ile ja się nagimnastykowałam, żeby poszedł ze mną do laboratorium, pozwolił pobrać krew i zbadał sobie poziom cholesterolu, co w rezultacie końcowym obróciło się przeciwko mnie, bo okazało się, że ja mam 308, a On 134, czyli poniżej normy... 20 lat nie badał sobie żadnego poziomu niczego...
    Słuchając tego, jak i co Ty opisujesz, podsumował krótko: czapki z głów.
    :*******************************

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak M znosi przyjęcie dawki?
    Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń