Ranek zapowiadał się pięknie ale nauczeni zmiennością pogody ubraliśmy się w ciepłe kurtki i ruszyliśmy do Bystrej.
Podróż przebiegła planowo, przed 8 zameldowałam się pod gabinetem lekarskim. Natychmiast dostałam polecenie zarejestrowania męża w szpitalu.
Poleciałam i aż się zadyszałam.
Okazało się, że rejestracja w Bystrej jest w budynku nr 4 a sam budynek stoi na dosyć wysokim pagórku. Ponieważ zupełnie nie znałam topografii terenu szłam tak jak droga prowadziła czyli serpentyną.
W rejestracji miła pani szybko załatwiła sprawę a ja zeszłam sobie na dół już nie drogą tylko schodkami i na przełaj.
W tym czasie M pobrano krew do badania. Teraz musieliśmy czekać na wyniki badania.
Zaczęli się schodzić panowie którzy też przyjeżdżają na chemię. Dwu z nich zostawiono w szpitalu bo okazało się, że zaraz po przyjeździe każdemu robione są wyniki jeżeli są złe, pacjent ma przetaczaną krew i jest leczony. Dopiero w chwili kiedy wszystko jest w porządku chory dostaje swoją dawkę chemii i idzie do domu.
Po wynikach czeka się, na dostarczenie chemii z apteki przyszpitalnej. Wreszcie o jedenastej M i jeszcze jeden chory (który nota bene mnie znał z kopalni bo był jej pracownikiem) zostali poproszeni do pokoju gdzie jest podawana dawka cytostatyków.
Kolega z kopalni wyszedł dużo wcześniej, M siedział tam pełną godzinę. Po wyjściu czuł się normalnie.
Tragedią jest jazda powrotna, w tłoku i na dodatek przystanki w drugą stronę są dosyć od siebie oddalone a M słaby, upał się zrobił okropny a my w tych nieszczęsnych kurtkach i jeszcze z bagażem, za każdym razem trzeba brać ze sobą rzeczy bo nigdy nie wiadomo jakie będą wyniki.
Zaraz po przyjeździe wsiadłam na rower i pojechałam zapytać o cenę leku przeciwwymiotnego.
Nazywa się to Setronon i kosztuje bagatelka - coś koło 50 zł, na dodatek złego dostarczą to do apteki dopiero jutro. Miejmy nadzieję, że M wytrzyma.
Patrzę teraz na kartę informacyjną i widzę, że M dostał to przed czym mnie ostrzegano:
Oprócz 500mg Carboplatyny dostał 50 mg Navelbiny.
Navelbina podobno strasznie wpływa na układ nerwowy, niszczy wszystko.
Potem pozostaje tylko polineuropatia.
TRZYMAJCIE SIĘ!!! MUSI BYĆ DOBRZE!!!!!! UŚCISKI.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ewuniu!
OdpowiedzUsuńciesze sie bardzo,że jesteście krok do prz0dy - trzymam kciuki bedzie dobrze!!!
OdpowiedzUsuńDzielni jesteście bardzo...
OdpowiedzUsuńMocno Was ściskamy :* :*
E tam, zaraz dzielni. Taki jest wymóg chwili po prostu Melisko. Też byś taka była.
OdpowiedzUsuńDzięki za kciuki Dorotko!
Obym nigdy nie musiała tego dowieść, bo MM n i e n a w i d z i świata medycznego z różnych przyczyn (sam pracował jako sanitariusz przed studiami) i obawiam się, że trzeba by Go najpierw otumanić, obezwładnić, skrępować, a potem w walizce na kółkach doholować na miejsce przeznaczenia...
OdpowiedzUsuńIle ja się nagimnastykowałam, żeby poszedł ze mną do laboratorium, pozwolił pobrać krew i zbadał sobie poziom cholesterolu, co w rezultacie końcowym obróciło się przeciwko mnie, bo okazało się, że ja mam 308, a On 134, czyli poniżej normy... 20 lat nie badał sobie żadnego poziomu niczego...
Słuchając tego, jak i co Ty opisujesz, podsumował krótko: czapki z głów.
:*******************************
Jak M znosi przyjęcie dawki?
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy!