Łączna liczba wyświetleń

środa, 25 kwietnia 2012

dalszy ciąg historii z wyjazdem

    Czasem lepiej by może było gdybym się w ogóle nie odzywała bo co wykraczę to się stanie.


    Tak jak miałam w zamiarze zadzwoniłam do Bystrej żeby uprzedzić, że M się nie zjawi. Odebrał jego lekarz prowadzący:


- Co się dzieje? Zapytał.
- Słaby jest i gorączkę ma dosyć wysoką?
- Od kiedy ma tą gorączkę? Pyta lekarz.
- Od dwu dni.
- A mogła by mi pani przeczytać wyniki które miał zrobić?
Więc wzięłam wyniki i czytam, przerwał mi i kazał podać wynik NEUT#.
Podałam mu, było 0,2.
Usłyszawszy to lekarz kazał mi natychmiast przywozić chorego bo może umrzeć.
- On dostał chyba gorączki neuropenicznej!
Pojęcia nie mam co zacz ale do neta lecę, jest!          
     Fatalnie to wygląda, grozi posocznicą!


    No i skąd ja mam samochód wziąć skoro nie mam nikogo takiego znajomego?
    Zadzwoniłam do siostrzenicy M, nie odebrała - widać w pracy była. 
    Zadzwoniłam na pogotowie, oni nic nie mogą poradzić, najwyżej może pogotowie przyjechać i zabrać go do szpitala powiatowego a stamtąd pewno znowu do Krakowa mu każą  własnymi środkami dojechać...
    Powiedziałam pani z pogotowia, że jak bym nic nie załatwiła to jeszcze zadzwonię.


    Włosy mi ze strachu dęba stoją bo przecież, te wyniki były wcześniej a nie sprawdzałam ich tylko dla tego, że chodziło o to by M dowieźć na komisję która go i tak skreśliła. 



    Na całe szczęście wpadł do M jego kolega Adam, więc go pytam go czy nie ma jakiś znajomych z autem?
  Obdzwonił wszystkich znajomych, potem ruszył do tych od których telefonów nie miał. Spieszył się do tego stopnia, że aż byłby pod samochód wpadł i nic nie znalazł. 
    Wracał taki wściekły bo przy wypadku spodnie potargał, i spojrzał w górę - u sąsiadki jakiegoś faceta widzi.
    Przychodzi taki zdołowany ale jako rasowy ciekawski musiał się dowiedzieć komu sąsiadka mieszkanie podnajęła wyjeżdżając do pracy.
    Mówię mu, że nikomu nie podnajęła, tylko przyjaciel tam siedzi bo pies został i trzeba go wyprowadzać. No a on mi na to:


- Czy to jego samochód stoi pod blokiem?
- Tak, jego ale on nie pojedzie bo mu prawko wzięli. Odpowiadam.

    Poszedł ten Adam do tego sąsiada i znaleźli wspólnie  jelenia który zgodził się nas zawieźć jego samochodem do Bystrej.


    Kosztowało mnie to i zdrowie i ho,ho ale ważne, że M dostał się do Bystrej.


    Na oddziele od razu dowiedziałam się, że lekarza prowadzącego nie ma (ma się tam już spore znajomośći).


    Walę więc do ordynatora i mówię co jest grane, on sięga po wyniki i odciąga mnie na bok. Jest zły na mnie i tłumaczy, że przyjechaliśmy bardzo późno, on nie wie czy uda mu się M uratować - nogi się pode mną uginają no ale czekam co dalej.


 Ordynator własnoręcznie wózek przytargał, M tam usadowił i kazał czekać.


    Czekam, czekamy, przyjęto chyba ze 4 albo 5 pacjentów a M czeka...

     Ja już jestem dobrej myśli - jak by było faktycznie tak źle to by go przecież w pierwszej kolejności przyjęli? Nie?


     Okazuje się, że trzeba czekać na łóżko, kazali nam podjechać pod digestorium i tam ma się Z na razie położyć, siostra przynioła dwa koce, jednen na spód drugim się przykrył. 
    Kilka godzin już tam leżał, ja nawet nie miałam gdzie usiąść bo tam w zasadzie nie miałam prawa przebywać.
    Obok niego babka leży, ta nauczycielka z którą załatwiałam równocześnie przyjęcie , pamiętacie? Dopiero pierwszą chemię dostała ale ponad 3 litry więc to trwało trochę.


    Po 16.00 czuję, że jak jeszcze trochę dłużej tam pobędę to nie będę miała czym do domu wrócić.
    Poszłam do pielęgniarek jeszcze raz i mówię, że M ma gorączkę i zimno mu, i że mu pomogłam przebrać się w piżamę bo mu niewygodnie. Bardzo miła dziewczyna dała mi termometr, przepraszała za warunki no ale oddzialik maleńki, trzeba czekać aż ktoś po zwalniającego łóżko pacjenta przyjedzie.
     Druga przyszła z następnym kocem (okazało się, ze znowu ma powyżej 38), przy mnie mu nic na zbicie gorączki nie dały ale myślę, że potem dostał jakieś leki. 


W końcu pożegnałam się i wyszłam. 


    Aby nie było tak miło w trakcie oczekiwania okazało się, że M ma telefon rozładowany, na oddziele umarła babka jakaś a w sali obok leży moja znajoma która widać nie chciała odnawiać znajomości bo tylko szybko powiedziała, że ma chemię i leci, to właśnie w jej sali była ta nieboszczka i musiała z nią leżeć kilka godzin.
    Spotkaliśmy też jednego z pacjentów który od czasu pierwszej chemii M do tej pory leży w szpitalu a to już 3 tygodnie.
    Na dodatek przyszedł ksiądz którego wczoraj ponoć córka tej ś.p zamawiała. Ale facet ma refleks, pospieszył się nie ma co. A kasę oczywiście skasuje.


    Dziś już nie chcę M telefonu rozładowywać rozmową ale jutro zadzwonię co się dzieje.



2 komentarze: