Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 marca 2012

Malutka iskierka nadziei

    Oj! Ja to mam pecha - nie da się ukryć!


    Przyszło nam jechać w najgorszą z możliwych pogodę. Jechaliśmy busem bo to najtańszy środek lokomocji a po moich poszukiwaniach okazało się, że jedyny dostępny. Nikt ze znajomych i rodziny dziwnym trafem nie miał czasu, benzyny itp. No trudno poradzę sobie sama.


    Zimny wiatr chciał człowieka przewrócić a zacinający deszcz ze śniegiem przemoczył kurtkę dokładnie. Do tego przejeżdżające auta co rusz oblewały mnie fontanną wody. 


    Jakoś z M dotarłam do szpitala w Bielsku-Białej, on blady ze zmęczenia, zasapany i widać było wysiłek ponad miarę ale trochę mniej mokry niż ja.


    W domu znowu były przepychanki bo on nie założy zimowej kurtki - w wiosennej cieniutkiej pojedzie. Musiał po coś wyjść, wrócił i jednak uznał, że mam rację - trzeba cieplej się ubrać.
Potem była walka o to żeby kaptur ubrał, dobrze, że deszcz zaczął zacinać to siłą rzeczy musiał to zrobić.


    Wracając do leczenia - w poczekalni zarejestrowałam się dosyć szybko i wysłano mnie do Zakładu Radioterapii, to w zupełnie innym budynku. Znowu trzeba było mokre ciuchy ubrać i szukać odpowiedniego budynku. 
    Ucieszyłam się widząc napis .....coś tam, Radioterapii, po wejściu i odszukaniu pielęgniarki okazało się, że to jednak nie to, tu jest oddział radioterapii a ja szukałam zakładu radioterapii.


    W końcu trafiliśmy we właściwe miejsce.
    Po króciutkim oczekiwaniu doktor zaprosiła nas do gabinetu, wypytała M jak się czuje, czy dużo schudł i takie tam podstawowe. Później go osłuchała i wyszło na to, że prawe płuco w ogóle nie pracuje.
Spisawszy to wszystko poleciała gdzieś płytki z tomografii które zabraliśmy ze sobą oglądać.


    Wróciła po jakiejś godzinie (którą nota bene przespałam w gabinecie bo wychodząc na wszelki wypadek zażyłam dwie hydroxizyny).


    Radiolożka wypisała dla M konsultację i skierowanie do Bystrej. Uznała, że M nie jest taki stary i w dobrym stanie więc lepiej u niego zastosować chemię. 


     Brakujący, nieprodukowany komponent zastąpiła czymś innym. Chodziło chyba o to, że brakujący cytostatyk cisplatyna zostanie zastąpiony karboplatyną.


    M ma się stawić przed godz 8 rano w środę 4 kwietnia na oddziele pulmonologii i chemioterapii w Bystrej. Po 8 dniach ma dostać drugą dawkę chemii. Reszty dowiemy się chyba na miejscu.


     Nie wiadomo jeszcze ile tam zostanie (lekarka doradzała zabrać ciuchy bo mogą go zatrzymać) i czy na drugą dawkę będzie musiał jeszcze raz jechać?


    Nie wiem, czy to pomoże ale pewno już nie zaszkodzi, najważniejsze jest to, że ktoś się nami wreszcie zajął, że nie jesteśmy spychani z jednej placówki do drugiej i nadzieja chociaż marna jednak nie została ostatecznie pogrzebana.

środa, 28 marca 2012

Czarno to widzę, oj czarno...

    Ludzie kochani takich jaj to ja jeszcze nie widziałam! 


    Po jaką cholerę ja w tym kraju zostałam, trzeba było zwiewać za młodu gdzie pieprz rośnie.
    W czasach gierkowskich jakoś normalniej to wszystko przebiegało. Komu się demokracji i kapitalizmu chciało?


    To nie jest kraj ani do życia ani do umierania.


    Wybrałam się dziś do Bystrej by zgodnie z sugestią ordynatora tamtejszego oddziału zasięgnąć konsultacji.


    Przyjechałam trochę przed czasem, czekaliśmy ponad 2 godziny ale nie o to chodzi, w końcu do czekania człowiek przyzwyczajony.
    Razem ze mną w kolejce czekała jakaś emerytowana nauczycielka, była jak ja w zeszłym tygodniu i też szukała ratunku dla siebie. 
    W jej wypadku chodziło chyba o chemię.
    Jak już panie konsultantki się rozgościły i rozpatrzyły kartoteki chorych leżących w szpitalu wzięły się za nas - nauczycielka poszła na pierwszy ogień, ja byłam następna.


    Po jej wyjściu z gabinetu kazano mi jeszcze poczekać i wezwano innego pacjenta. Pani będąca przede mną czekała na papiery bo ich od razu nie dostała i właśnie od niej dowiedziałam się, że chemii nie dają teraz w całym naszym rejonie. 
    Podobno brak komponentu którego nie opłaca się produkować?


    Czy ja żyję w normalnym kraju, ja się pytam?


    Nie opłaca się produkować czegoś co ludziom życie o ile nie ratuje to przynajmniej przedłuża?


    I co najśmieszniejsze - bo to już na parodię zakrawa - tego komponentu nie ma w całym naszym okręgu.


    Po jakimś czasie przyszła kolej na mnie. 
    Wezwano mnie do gabinetu. 
    Pani konsultantka spytała gdzie chory?
- No w domu został.
- A dlaczego?
- Bo słaby jest.
- Ja bez niego diagnozy nie postawię i leczenia mu nie zalecę. Proszę przyjechać w piątek do poradni onkologicznej do Bielska -Białej.
- A dlaczego w swoim województwie się chory nie leczy?
- Bo Kraków go ze szpitala wypisał i kazali szukać ośrodka na własną rękę a tu jest najbliżej.


   Pretensje skórkowani mają, że w województwie się nie leczy! Przecież nie istnieje rejonizacja - niby!


    Wyszłam z przekleństwem na ustach.


    Chyba będę musiała ten blog zaznaczyć jako powyżej 18 lat.


    Ale kto by nie przeklinał na tą j....ą służbę zdrowia i kretyńskie przepisy. 
    Przecież byłam już w Bielsku na onkologii i stamtąd mnie skierowano do Bystrej. 
Z kolei jak byłam ostatnim razem to pytałam dwa razy ordynatora czy mogę przyjechać bez pacjenta bo M naprawdę źle znosi takie daremne jazdy. Powiedział, że oczywiście nie ma sensu go męczyć.


    Tak zgłupiałam, że nawet im tego wszystkiego w oczy nie wykrzyczałam.


    Nie wiem co zrobię jak go podobnie potraktują znowu w Bielsku.
   Kumpela radzi, żeby nie patrzeć na nic tylko do Warszawy jechać - niby rada dobra ale jak to nie wypali, on tam nie dojedzie pociągiem bo nawet do Gliwic, gdyby była potrzeba i jedyny ratunek nie mamy jak dojechać.


    To się tak mówi ale licząc te wszystkie dojazdy i niepotrzebne kursy całkiem spora sumka się zbiera.
    Dziś poprosiłam jego byłą szwagierkę o przysługę czy by go nie zawiozła do Gliwic albo Katowic w razie czego jak by już innego wyjścia nie było - nie zgodziła się, nie pojedzie po mieście.
    Sama już nie wiem co zrobić, M nie zgadza się na nagłaśnianie sprawy w całej bliższej i dalszej rodzinie ale ja i tak skarżę się komu mogę bo może ktoś jakiś pomysł rozsądny będzie mieć. 


    Z doświadczenia wiem jak to będzie wyglądać - jak już będzie po wszystkim to znajdzie się tysiące znajomków i rodzina którzy będą mówić - a czemu nie mówiłaś, my byśmy pomogli.
    Zostało tylko jeszcze do kancelarii adwokackiej sprawę wnieść ale czy to coś da?
Przecież oni się pięknie wykręcą.




czwartek, 22 marca 2012

Następny etap - Bystra

Po drodze do Bystrej trzeba przejechać przez piękne miasto jakim jest Bielsko - Biała. To bielski zamek.

I rynek przed zamkiem.

Dojechałam do Bystrej.

Jest to miejscowość bardzo atrakcyjna, wkoło górki i świeże powietrze. W górach jeszcze śnieg.
Oby tylko M zakwalifikował się do leczenia w tutejszym szpitalu.

   Po krótkim oczekiwaniu udało mi się porozmawiać z ordynatorem oddziału. Lekarz przejrzawszy papiery M zapytał mnie jakie leczenie zastosowano w Krakowie?

 Zbarniałam!

   Jakie leczenie? Przecież oni mu tam chyba tylko raz panadol dali jak miał gorączkę. 
  Pan ordynator dał mi do zrozumienia, że cała ta szopka z Krakowem nie   jest funta kłaków warta.
   M stracił tylko 4 miesiące w czasie których mógł być leczony. Zacznijmy od szpitala powiatowego - tam mogli mu już podawać chemię a nie zrobili tego.

    Podobno z chemią jest krucho i jeżeli M się na coś zakwalifikuje w Bystrej to będzie to radioterapia. 
Ale jeszcze nic nie wiadomo - mam tam być w przyszłą środę ze wszystkimi wynikami i wtedy zapadnie decyzja.
   Wręcz stawiałam tego ordynatora pod ścianą mówiąc, że jest naszą ostatnią deską ratunku, że bez niego tylko bardzo bolesna śmierć. 

   Nie ma wyjścia - czekamy na decyzję.

 Mogę udać się jeszcze raz do Krakowa i rozmawiać z ordynatorem, M jest przeciwny, powiedział, że woli samobójstwo popełnić niż wracać do Krakowa.
   Jednak spróbować trzeba, nie mogę wybrzydzać.

Z tego co widzę to oni umyślnie spychali decyzję jeden na drugiego aż w końcu stało się za późno.

  Postarałam się o adres kancelarii prawnej która za darmo może wnieść sprawę a trzeba się spieszyć bo sprawa musi być wniesiona dopóki petent żyje.



Żegnam się z Bielskiem z nadzieją i jednocześnie niesmakiem. 
  Będzie mnie to prześladować - od początku mogłam być bardziej stanowcza.  Walczyć już w szpitalu powiatowym o inne skierowanie na leczenie.


wtorek, 20 marca 2012

Rocznica ślubu

   Pogoda wspaniała, słoneczna aż by się chciało powiedzieć - życie jest piękne!


   Też tak mówiłam 3 lata temu. Był pierwszy dzień wiosny, śnieg sypał wielkimi płatami a dla nas słońce świeciło i nic nie zaćmiewało naszego szczęścia.


  Braliśmy ślub.


   Tylko 3 lata, uczucia nic nie straciły  na wartości, jeszcze bardziej się wzmocniły.
   Jednak jak zupełnie inny jest to dzień, zupełnie inne oczekiwania i nastrój.
   Serce się ściska i słowami podchwyconymi od mojej synowej mówię:
   - Ej! Nie załamuj się! Wstań i pokaż, że jest ok!
   Wstań i walcz póki jeszcze masz o co i jest na to czas.


   Niestety czasu jest coraz mniej i z niesamowitą szybkością ucieka.


   Miało być tak fajnie, szybka diagnoza, szpital, operacja i po wszystkim.
   Jakże się pomyliłam w swoich obliczeniach.


   Nie ma szpitala, nie ma leczenia, nie będzie nic - jak mawiał pewien niedoszły prezydent.


   Wpadłam na pomysł, że skoro krakowski docent nic nie robi w sprawie załatwienia dla M radio i chemioterapii zacznę ja działać.
   Zadzwoniłam wczoraj do Bielska-Białej i kazano mi przyjechać dziś z dokumentami.   Byliśmy tacy pełni nadziei, zwłaszcza, że znajoma tak mi ten szpital rekomendowała. 
   No teraz to wszystko potoczy się wspaniale!


   Rano byłam już w poczekalni, kolejka była spora ale dosyć składnie to szło, doszłam do okienka i mówię pani o co mi chodzi i, że wczoraj kazano mi tu z dokumentami przyjechać. Recepcjonistka była niezmiernie zdumiona ale zabrała ode mnie papiery i kazała czekać.
 Trwało to może ponad godzinę - woła moje nazwisko i tłumaczy, że lekarz męża nie przyjmie, mam jechać do Krakowa po skierowanie do Bystrej (z Krakowa miałam takie skierowanie ale bez zaznaczenia placówki w której męża mają leczyć, podobno dla tego, żeby mógł sobie wybrać szpital jaki mu będzie odpowiadał). Przytomnie zapytałam czy nie wystarczy skierowanie od lekarza I kontaktu, okazało się, że wystarczy.


   Teraz kurcgalopkiem na przystanek i do domu, żeby do lekarza jeszcze zdążyć.


   Z trudem, ale zmieściłam się w godzinach jej przyjmowania.
   Napisała mi skierowanie, nie wypytywałam więcej bo i czasu nie było i wczoraj jak byłam to mleko się wylało - dowiedziałam się dlaczego pacjent nie może być przewożony transportem sanitarnym ZOZ-u za darmo. Za taki przejazd odpowiada lekarz wypisujący skierowanie a nikt się nie chce narażać dyrektorowi który bardzo niechętnie widzi takie wydatki.


   Po przyjściu do domu wydzwaniałam do Bystrej, żeby się dowiedzieć czy można telefonicznie zarejestrować, czy mam na oddział od razu z M przyjechać?
   Od sekretarki oddziału dowiedziałam się tylko tyle, że mam dzwonić po 13 do pokoju lekarzy. O równej 13 zaczęłam wydzwaniać, najpierw bardzo długo telefon był zajęty a jak już był wolny to po jakimś czasie męski głos mi oznajmił żebym zadzwoniła za chwilę. Oczywiście zrobiłam to no i co? Psińco!


   Nikt nie odbierał.
  Poprosiłam koleżankę o pomoc i dzwoniłyśmy razem, bez skutku.


   Chcąc nie chcąc muszę jutro znowu rano jechać do Bystrej i może coś załatwię a jak nie to będę czekać do pierwszej aż się lekarze zejdą i będę mogła z kimś porozmawiać.


    Czy można sobie wyobrazić bardziej koszmarną rocznicę ślubu? Widać, że jak tak dalej pójdzie będzie to nasza ostatnia rocznica i serce pęka. Patrzę na M - dobrze jeszcze wygląda ale widać, że i sił i powietrza mu brakuje.
    Jak długo jeszcze?
    Czy będzie cierpiał?
    Czy ja sobie poradzę?
    Co zrobię i jak mu pomóc jak wszyscy się plecami odwracają i zwalają odpowiedzialność jeden na drugiego?
    Życie wcale nie jest piękne!

sobota, 17 marca 2012

Znowu wizyta w grodzie Kraka.

   Nie miałam już wczoraj siły pisać ale byłam w Krakowie. Pobrałam L4 dla M które musiała tam pani korygować. Dostałam wyniki wycinków -  i tak nic z nich nie wiem a nie mam już siły szukać w necie.


   Do tego M narobił bigosu bo dzwoniąc do krakowskiego szpitala zdenerwował się i powiedział sekretarce:
 "- Chyba będę musiał sam sobie poszukać szpitala, bo Wy mnie olewacie, najpierw czekałem niepotrzebnie na operację i już jest za późno a teraz to samo robicie z chemią!..."
   Wczoraj mi ta pani mówi:
   - Przecież mąż zrezygnował z pomocy docenta!


   Tłumaczę dziewczynie, że to nie tak, że go źle zrozumiała, wszystko byleby tylko nie urazić jej wrażliwej duszy i ego - może jednak porozmawia z szefem bo nie wiem czy gdziekolwiek bez protekcji się dostanę.
  
   Muszę szukać różnych innych możliwości i uzupełniać dokumenty.


   Konieczna jest nasza wspólna wizyta u notariusza i to szybko, w ogóle wszystko jest robione na wczoraj.


   Sprawy mieszkaniowe wymagają dogrania, sprawy związane z pełnomocnictwami no i szukać szpitala który M przyjmie bo na pomoc docenta jest delikatnie mówiąc problematyczna.


   Pojęcia nie mam jak sobie z tym wszystkim dam radę, trzeba jeszcze pisać do dyrektora naszego ZOZ-u o bezpłatny przewóz no ale jak mam to załatwiać jak nie wiem na kiedy ten przewóz i czy będzie tam leżał, czy po paru godzinach go do domu puszczą?


   Na dodatek drukarka odmówiła całkiem współpracy - teraz! Jak jest najbardziej potrzebna!

czwartek, 15 marca 2012

Moja świąteczna dłubanina








   Dziś nigdzie nie jechałam i teoretycznie powinnam mieć dużo czasu, jakoś jednak tak zeszło na sprawach ważnych, że sama nie wiem kiedy dzień minął.
   Zdążyłam jednak zrobić zdjęcia figurkom z masy solnej które mają być ozdobami świątecznymi.

środa, 14 marca 2012

Coś się komplikuje...

   Biedny mój M po wczorajszej podróży był ledwo żywy. Zrobił się woskowo - żółty, przestraszyłam się bardzo.
   Po południu dostał gorączki i wydawało się, że pogotowie trzeba będzie wzywać.


   Jestem przerażona bo wyniki wyglądają fatalnie. Guz na prawym płucu powiększył podwójnie swoją masę, oskrzela są zajęte w 90 % i na dodatek to co w lewym płucu było tylko jakąś małą zmianą nie onkologiczną przekształciło się w gąbczastą masę. Do tego dochodzą powiększone niektóre węzły chłonne i mamy komplet. Nie ma na co czekać, może mi się żywcem udusić bez szybkiej pomocy.


   Na szczęście do rana mu przeszło zmęczenie.
   Poszłam dziś do lekarza po recepty i wybrać trochę z tej opieki która mi przysługuje, dostałam prawie to co chciałam bo podobno nie wolno mi jeść Enarenalu i innych tanich a skutecznych leków które brałam od lat? Bardzo ciekawe.


   Trzeba było do ZUS-u zawieźć L4 M.
   Pojechaliśmy.
   Na miejscu okazało się, że w Krakowie źle wypełnili druczek i dobrze, ze mam opiekę bo w piątek będę musiała jechać tam żeby poprawili.
   M telefonicznie pytał też o docenta który miał mu załatwić miejsce w Katowicach na chemio i radioterapię. 
Niestety, nic nie jest jeszcze załatwione. 


   Boję się, że będziemy musieli zmieniać wszystko, szpital, miejsce chemii i następnych lekarzy.
   Oczywiście, że to się zdarza ale w wypadku M może go to życie kosztować.


   O kosztach finansowych nawet nie wspominam bo wypłata kurczy się w błyskawicznym tempie. 
   W tym kraju to chyba tylko milionerzy mogą chorować bo normalny człowiek z niewysoką wypłatą albo i rentą może tylko patrzeć jak inni załatwiają sprawy szybko i sprawnie.

wtorek, 13 marca 2012

Czy można przeklinać?

   Cholera! Cholera, cholerrrra! to bardzo nieadekwatne przekleństwo do zaistniałej sytuacji.


Wczoraj byłam u M i nikt słówkiem nie pisnął o wyjściu, dziś wróciłam z nocki i po godzinie odsypiania obudziła mnie sąsiadka, że M się nie może do mnie dodzwonić.


   Zadzwoniłam! Dziś go wypisują!


   Jak tam dojechać? Nie mam najmniejszych szans a on słabiutki jak dziecko.
   Dostał skierowanie na chemię w Katowicach, to świństwo rozrosło się do takich rozmiarów, że najpierw trzeba zmniejszyć i co najgorsze to co na lewym płucu było tylko plamką nie onkologiczną też się powiększyło. Podobno żaden szpital w pobliżu nie może tej terapii zastosować.


    Czuję się taka zagubiona, nie wiem gdzie się udać, z kim rozmawiać? Wszystko jest takie nowe, na niczym się nie znam, nie mam żadnego punktu odniesienia. 


    A jeszcze w pracy coraz to nowsze wystrzałowe pomysły - kiedyś o tym napiszę bo to naprawdę zabawne... niekiedy, ale dopiero jak przejdę na emeryturę - po co sobie jeszcze wrogów robić.


    Nic tylko usiąść i płakać! 


    Ale ja płakać nie potrafię!
   
 

poniedziałek, 12 marca 2012

   Byłam dziś u męża (dla ułatwienia będę go nazywać M.).




   Dopiero wróciłam i padam na mordę. Rano zmarzłam jak diabli czekając na autobus bo jednen mi zwiał i musiałam jechać busikiem z Oświęcimia
Na tego też czekałam ok godziny a miało być tak pięknie. Rozgrzałam sie dopiero w Galerii po wyjściu ze szpitala.


    Dziś M. miał robione badania, podobno bardzo źle to robili, znaczy bolało go. A teraz znowu ma gorączkę.
Nadal nie wiadomo co z operacją. M jest przygotowany i przekonany o tym, że to wkrótce nastąpi.


    W Galerii krakowskiej ruch i gwar, przyjemnie, ciepło! 
Wstąpiłam tam bo koniecznie chciałam coś kupić w Empiku. Zakupy mi się troszkę nie udały ale przecież nie można  mieć wszystkiego.

niedziela, 11 marca 2012

Retrospekcja

-  Co ci jest skarbie? Gorzej się czujesz?
- Nie, ja sobie tak pomalutku umieram.

Karteczki





Kartki robione są haftem matematycznym i pergamano.

Co robię w wolnych chwilach

   Tym razem choroby idą w kąt, pokażę Wam co robię w wolnych chwilach.


   Na pierwszy ogień pójdzie haft matematyczny (izonit) a później systematycznie będę uzupełniać blog tym co akurat robię.

sobota, 10 marca 2012

c.d perypetii zdrowotnych

   Po badaniach w szpitalu powiatowym natychmiast skierowano męża do szpitala wojewódzkiego. Tam z kolei potrzebne były badania z Gliwic z kliniki medycyny nuklearnej. Gdy już wszystko było gotowe okazało się, że jest luty. 


   To bardzo istotne ponieważ mąż pochodzi z rodziny obciążonej rakiem i wszyscy jego bliscy umarli w lutym, więc on za skarby świata nie dał się w tym miesiącu operować. 
   Miał tylko jechać do ordynatora i prosić o szybką operację, (załatwiła mi to przyjaciółka), niestety z wielkim krzykiem odmówił.


   Teraz mamy już marzec więc pozwolił się zawieźć do szpitala wojewódzkiego ale też nie uniknęłam perturbacji z tym związanych. 


   Po powrocie do domu zadzwoniłam do niego czy dostał się już na oddział. Powiedział, że jeszcze czeka ale zaraz następnego dnia muszę przyjechać do niego i przywieźć mu całą historię choroby i inne medyczne papiery bo szpital zgubił dokumentację.
Nie było by w tym nic dziwnego tyle, że przed wyjazdem prosiłam go żeby zabrał ze sobą potrzebne dokumenty. Niestety - nie zabrał.


    Pojechałam wiec jak głupia do szpitala, zawiozłam a i tak okazało się, że to nie wszystkie papierzyska. No nic, jakoś to przetrawili. 
   Wczoraj po wizycie lekarskiej okazało się, że zaszły jakieś nowe zmiany chorobowe i trzeba robić zupełnie nowe badania więc obiecana poniedziałkowa operacja znowu się przesunęła w czasie.
   W jego stanie to bardzo źle,

piątek, 9 marca 2012

Coś na początek.

   Witam odwiedzających ten blog, miło mi Was gościć!
   Proszę się nie przerażać bo nie będzie to blog tylko i wyłącznie o chorobie. Akurat teraz to mi najbardziej na sercu leży więc o tym piszę.

   Najpierw się przedstawię: mam na imię Anna, pomimo sześćdziesiątki na karku wciąż pracuję.
   Mam dwu dorosłych synów.

   Już dawno chciałam zacząć pisać ale zawsze jakoś tak schodziło. Dziś zmusiła mnie do tego sytuacja - nie nadążyłam odpowiadać na pytania przyjaciół o zdrowie mojego męża który jest w szpitalu.

   Cofnę się jednak w czasie, żeby w miarę rzetelnie opisać sytuację.
   W październiku mąż dosyć długo chorował, miał gorączkę i zaczął krwawić przy kaszlu. Poszedł do lekarza, ten go pocieszył, że przy silnym przeziębieniu tak już jest, na wszelki wypadek zrobił jednak prześwietlenie płuc które niczego nie wykazało.
   Pomimo kuracji antybiotykami mąż dalej źle się czuł i krwawił więc po miesiącu wrócił do tego samego lekarza, tym razem dostał skierowanie na tomografię która wykazała raka płuc. Jest to rak palaczy.