Łączna liczba wyświetleń

sobota, 23 czerwca 2012

Kijki

    No i znalazły się kijki!
    Leżały sobie spokojnie od zeszłego roku w Zakopanem.


    Neta tu teraz jak na lekarstwo, z wielkim trudem dziś weszłam.


    Żal niestety pozostaje.
    A góry się na razie nie wybieram bo butów nawet nie zabrałam jak kijków nie miałam, no trudno - może to kiedyś odbiję.


     Dziś jak na złość ślicznie słoneczko świeci od rana. Może wyjdę porobić zdjęcia ale nawet na to nie mam ochoty bo przecież już tyle tych zdjęć mam zrobionych.
    W poniedziałek wracam, przepakowuję ciuchy i dalej ruszam w trasę.

środa, 20 czerwca 2012

Wyjazdy.

    Myślałam, że czas troszkę zagoi ranę a tym czasem jest coraz gorzej. Nostalgia dopada mnie w najmniej oczekiwanym miejscu i czasie.
 
    Dziś cały dzień chodzę i szukam kijków do chodzenia - rozstąp się ziemio! Nie ma! A M na pewno by wiedział gdzie są schowane...
 
     Jutro jadę do Zakopanego, spotkam się z siostrą M.
Będzie to bardzo smutne spotkanie, ale biedaczka jest teraz prawie zupełnie sama.
     Został jej wnuk który niby z nią mieszka ale to młody chłopak który całe dnie spędza albo na wykładach albo przy komputerze i druga wnuczka z którą niestety się szwagierka nie spotyka.
 
    Starość jest jednak paskudna, a jeszcze jak ktoś chodzić nie może i sam o siebie nie zadba to tragedia.
 
    Wyjazd w góry będzie pierwszym z całej serii moich letnich podróży

sobota, 9 czerwca 2012

Trzeba żyć.

    Najpopularniejszym pocieszeniem jest "trzeba żyć dalej", no dobra ale nikt nie mówi jak?


    Na początku próbuję udawać, że to się nie stało, że M jest gdzieś w szpitalu daleko ale wróci niedługo. Tyle, że to się ściera z rzeczywistością - problemy które kiedyś załatwiał M spadły na mnie.


    Nie umiem butli gazowej zmienić, telefonu jego ustawić i wiele różnych rzeczy o których nie myślałam bo nie było mi to potrzebne.


    Teraz czas będzie się inaczej dzielił, na to co było za czasów M i po nim.


    Co ja będę bez niego robić?
    Kto do mnie Pączusiu będzie mówił?
    Kto przyjdzie z jedzeniem albo piciem do pracy jak zapomnę?
    Kto w piecu napali i posprząta, garnki umyje?
    Kto mnie będzie woził?
    Kto będzie dzwonił czy dobrze dojechałam i czy nie trzeba mnie obudzić?


    Zbyt dużo tych pytań, bez odpowiedzi.


    W tych ciężkich czasach robiłam stołeczek dla wnuczki Natalki. 


    Obiecałam kiedyś, że pokażę krok po kroku jak to powstaje - a więc proszę:




  Taki stołeczek znalazłam u sąsiada w rupieciach, wysępiłam go i na zdjęciu jest już w połowie wyszorowany.



   Zaczęłam go szlifować ale doszłam do wniosku, że stolarz to lepiej zrobi. Zdjęcie z wyszlifowanym do połowy stołeczkiem.


   Tu już wyszlifowany i przygotowany do roboty. Znajomy stolarz dał nową deseczkę na wierzch stołeczka bo sama z dzieciństwa pamiętam jak takie składane deseczki potrafiły uszczypać w pupę.

   Porobiłam złocenia w miejscach które mają być przetarte i pokryte lakierem do spękań udając postarzenie.

   Tu stołeczek (a raczej jak to określiła moja koleżanka "stolec" kiedy usłyszała o złoceniach)
z pierwszą warstwą farby.


Pomalowany drugi raz z crackle i przymiarką obrazków.


Obrazki przyklejone!


Teraz tylko kilka warstw lakieru i gotowe.


   Zrobiłam też poduszeczkę gdyby maleńka miała za twardo na desce. Będzie się ją przywiązywało do stołeczka wstążkami (poduszeczkę nie wnuczkę). 


A tu poszeweczka na zmianę. 
Mam nadzieję, ze spodoba się nowej właścicielce?

środa, 6 czerwca 2012

To co nieuchronne.



    Dnia 3 czerwca o godz. 23 odszedł mój kochany mąż. 
    Nie mam słów żeby wyrazić swój żal. To chyba przyjdzie później.
    Na razie jeszcze nie odczuwam tak boleśnie straty, jestem w szoku i z jednej strony nie mogę się pogodzić z jego śmiercią a z drugiej chyba lepiej się stało, że cierpiał niedługo.


    Dziś jego pogrzeb, a ja nie mam siły iść. Dobrze, że ktoś z rodziny ze mną będzie i wesprze mnie.

niedziela, 3 czerwca 2012

Dziś.

    Biedny M leży w tym łóżku szpitalnym przywiązany.


    Boli go chyba wszystko, włącznie ze skurczami które zawsze mu dawały popalić tyle, że teraz nawet nie ma potasu żeby zażyć.
    Morfina też powoduje nadmierną ruchliwość. 


    Dziś nawet oczu nie otworzył jak przyszłam. Nie wiem czy wiedział, że jestem. Zwykle masowanie pleców i przytulanie troszkę go uspakajało a dziś nawet się wyrywał i nie chciał być masowany. 


    Nie chciał się napić mleka, pepsi czy wody.


    Leki podane w kroplówce prawie w ogóle nie działają bo przez tą jego ruchliwość rąk kroplówka spływa bardzo wolno, dopiero koło południa dostał lekarstwa w zastrzyku.


    Biedny, pomimo braku świadomości cierpi strasznie, każdy mięsień drży osobno a do tego nie chce się przykryć i widać jak się z zimna telepie.
    Do tego co jakiś czas podnosi się i chce wyć i krzyczeć otwierając usta i woła "mamo!".


    Gdyby nie to, że jest taki niespokojny nie zastanawiała bym się nad zabraniem go do domu ale mogę tą decyzją przysporzyć mu jeszcze cierpień bo co będzie jak z tapczanu spadnie?
    A jak sobie coś połamie?


    Jutro popytam lekarzy bo sama boję się podjąć decyzję.

sobota, 2 czerwca 2012

Chcę do domu,

    Byłyśmy dziś z siostrzenicą M w szpitalu, ją poznał a do mnie dalej mamo.
    Ja chcę do domu mamo, natychmiast!
    Odwiąż mnie!
    Chcę Pepsi-coli!


    I tak spełniałyśmy jego życzenia oprócz tego "do domu".


    Poszłam do lekarki, była jakaś inna tylko na weekendowym dyżurze, może dla tego rozmawiała ze mną szczerze.
    M ma maksimum tydzień życia. W zasadzie jak tak chce to można go do domu zabrać tylko kłopot z cewnikowaniem, kroplówkami i łóżkiem.


     Łóżko może by mi się dało wypożyczyć bez wpłacania ale to nie jest pewne, do cewnikowania by siostra przychodziła, morfinę i insulinę bym się naumiała, ale pozostaje kwestia plasterków przeciwbólowych które tylko szpital i hospicjum ma. Na naszym terenie nie ma domowego hospicjum, a do takiego szpitalnego to nie ma sensu go wozić bo to budynek dalej i tylko zmiana łóżka by była.


    Kroplówkę też by można było w domu podawać a do tego dopajać go jeszcze łyżeczką. To syzyfowa praca. 
    Podobno pampersy przysługują ale chyba jest jakiś limit. Sama nie wiem, dam radę czy nie bo bym była całe 24 h uwiązana to raz a dwa czy obrócę go sama, czy dam radę umyć i czy mi nie wypadnie z łóżka jak w szpitalu takie hece wyprawia - z zawiązanymi rękoma potrafił wężyk od sondy wyrwać?


    I tak nic do poniedziałku nie załatwię, zobaczymy co powie ordynatorka i na ile uda mi się to wszystko pozałatwiać.

piątek, 1 czerwca 2012

C.d. strachu.

    Oj ciężko mi na duszy - mieli go sondą karmić, wsadzili tę sondę do żołądka biedak się męczy chce to wyciągnąć.


    Okazało się, że zanim zaczęli go karmić pokazały się fusy, czyli krew. Płytek krwi zero i teraz co zrobić z tym fantem?


    Mają spróbować jeszcze podać mu chłodne mleko, co to da to nie wiem ale widać coś.


    On się teraz rzuca strasznie, nie chce leżeć, nie chce sondy, nie chce majtek. Uspokoił się troszkę jak go po plecach masowałam i przytulałam do siebie. Ręce ma przywiązane bo wszystko wyrzuca

    Dostaje przeciwbólowe, plasterki ma przylepione a jakiś uspakajających chyba nie dostaje bo siostry mówią, że  ani na chwilę nie da rękom odpocząć, biedaczek ma już ręce całe sine od zastrzyków i kroplówek.


    Cały czas szepce do mnie mamo, mamusiu. Ja go tulę jak małe dziecko i serce mi się ściska, że tak mało mogę....


    Tak na dobrą sprawę to bym musiała tam siedzieć dzień i noc, ale tak się nie da.


    Na dodatek złego pękła mi gałka od kranu, za zimo żeby na rowerze jechać i wiatr straszny. Któryś z kolei parasol mi szlag trafił.
    No trudno będę się do poniedziałku w zimnej wodzie myła.

Boję się.

    Boję się wszystkiego - napisać, że się mu polepszyło bo może się pogorszyć.
    Jechać do szpitala bo nie wiem co tam zastanę albo i nie zastanę.
    Boję się, że ta demencja już mu zostanie?
    Boję się, żeby M się nie męczył.
    Boję się o pracę i rodzinę.


    M już od tygodnia leży, nie bardzo mnie kojarzy - jestem dla niego mamą która powinna poradzić na wszystkie bolączki.
    Przedwczoraj pojechałam do niego z jego siostrzenicą, chyba ją poznał bo zaczął płakać na jej widok.
    Byli bardzo związani ze sobą bo różnica wieku niewielka.


    Wczoraj przybył mi jeszcze jeden lęk - o synową. Walczy ona o dziecko i wyszło na to, że sędzia orzekająca w jej sprawie jest tendencyjna.


    Jak działać żeby nie zaszkodzić? Pisać skargę? Ale to może się niekorzystnie na sprawie odbić bo przecież prezes sądu nie da skrzywdzić swojego pracownika.
    Nagłośnić sprawę w mediach?
    To też może być niezbyt miłe.
    Ktoś jej doradził żeby czekała na drugą sprawę i jeżeli tą przegra to wtedy składała apelację, rada niby dobra ale ona w tym czasie będzie miała maleńkie dziecko i jak jej z dwojgiem dzieci do województwa jeździć na rozprawy?