Po badaniach w szpitalu powiatowym natychmiast skierowano męża do szpitala wojewódzkiego. Tam z kolei potrzebne były badania z Gliwic z kliniki medycyny nuklearnej. Gdy już wszystko było gotowe okazało się, że jest luty.
To bardzo istotne ponieważ mąż pochodzi z rodziny obciążonej rakiem i wszyscy jego bliscy umarli w lutym, więc on za skarby świata nie dał się w tym miesiącu operować.
Miał tylko jechać do ordynatora i prosić o szybką operację, (załatwiła mi to przyjaciółka), niestety z wielkim krzykiem odmówił.
Teraz mamy już marzec więc pozwolił się zawieźć do szpitala wojewódzkiego ale też nie uniknęłam perturbacji z tym związanych.
Po powrocie do domu zadzwoniłam do niego czy dostał się już na oddział. Powiedział, że jeszcze czeka ale zaraz następnego dnia muszę przyjechać do niego i przywieźć mu całą historię choroby i inne medyczne papiery bo szpital zgubił dokumentację.
Nie było by w tym nic dziwnego tyle, że przed wyjazdem prosiłam go żeby zabrał ze sobą potrzebne dokumenty. Niestety - nie zabrał.
Pojechałam wiec jak głupia do szpitala, zawiozłam a i tak okazało się, że to nie wszystkie papierzyska. No nic, jakoś to przetrawili.
Wczoraj po wizycie lekarskiej okazało się, że zaszły jakieś nowe zmiany chorobowe i trzeba robić zupełnie nowe badania więc obiecana poniedziałkowa operacja znowu się przesunęła w czasie.
W jego stanie to bardzo źle,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz