Jak ten czas szybko leci - nie było mnie cały miesiąc.
Miałam wypoczywać ale jakoś tego przypływu energii nie czuję.
Ale po kolei.
Najpierw, jeszcze w czerwcu pojechałam do siostry męża czyli mojej szwagierki.
Biedaczka z zaawansowaną cukrzycą i bez nogi cały czas siedzi w domu. Jedynymi jej przyjaciółmi były koty ale i te z wiekiem wymierały.
Jak tam przyjechałam przyszła właśnie kolej na ostatniego który się jeszcze ostał - Maxia.
Kot był kiedyś wielki, wypasiony i bardzo łakomy.
Tym razem zastałam chudzinkę, która wprawdzie jeszcze z uprzejmości żebrała jedzenie ale gdzie mu tam do dawnego kociska.
Serce bolało patrzeć na to biedactwo.
Umarł dzień po moim wyjeździe od szwagierki.
Jak zwykle w Zakopanem jak ja przyjeżdżam kończy się pogoda więc nawet w góry nie poszłam. Nie chciałam też specjalnie denerwować szwagierki bo ona każde moje dłuższe wyjście na trasę odchorowuje.
Jedno co mi się udało to kupiłam sobie serwetki do decupage i mam wielkie plany zmienić meble kuchenne, zobaczymy co z moich planów zostanie.
Wróciłam więc do domu bardziej zdenerwowana niż wyjechałam.
Od razu się też okazało, że mogę iść do pracy pomimo urlopu, skwapliwie z tego skorzystałam i zaliczyłam sobie dwa dni.
Ale czekał na mnie już wyjazd do przyjaciółek.
Przepakowałam torbę i ruszyłam na spotkanie przygody, najpierw do Gliwic do nowo poznanego małżeństwa wspaniałych ludzi z którymi ich samochodem wyruszyliśmy do podwarszawskiej miejscowości gdzie przyjaciółka ma piękny dom i galerię sztuki.
U mojej uzdolnionej koleżanki spędziłam sporo czasu, i trochę jestem zła na siebie, że tak mało pracowałam ale chyba zmęczenie i upał dało o sobie znać bo potrafiłam dwa razy dziennie drzemkę ucinać zamiast wytrwale pracować pędzlem.
Najbardziej mi się podobał sklep z meblami używanymi gdzie można bez końca buszować znajdując najróżniejsze rzeczy od mebla począwszy a na młynku do kawy kończąc. Uwielbiam takie poszukiwania.
Oczywiście nie obyło się od spotkania z jej psiakami, wielkim collie i malutką grzywaczką chińską - oba są wspaniałe i bardzo przyjacielskie.
Z pod W-wy wyruszyłam niedaleko, do Kutna.
Tam już na przystanku czekała na mnie druga przyjaciółka a w jej gościnnym domu następna radośnie mnie witająca psica.
W tym mieście też udało mi się zaliczyć targ staroci, coś fantastycznego tyle, że trudno było przechodzić bo i nogi bolały od łażenia po rozległym terenie i tłok był niesamowity.
Wróciłam więc do domu obżarta do nieprzyzwoitości, pełna wrażeń i znowu z niecierpliwością będę czekać przyszłego roku - może uda mi się znowu odwiedzić kochane dziewczyny.
Teraz tylko praca, praca i praca. Nie mam pojęcia czy wygospodaruję choć jeden wolny dzień do końca wakacji.
Aniu i tak trzymaj teraz to tylko zyć i cieszyc sie zyciem ! pozdrawiam cieplutko z lubuskiego!!
OdpowiedzUsuńwreszcie wróciłaś na łono blogowe :)))
OdpowiedzUsuńa o co chodzi z zdegustacją???