Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 28 maja 2012

Mamo....

    Byłam dziś rano w szpitalu, przyjechałam przed obchodem i na dzień dobry miałam się do pielęgniarki zgłosić. 
     Ale wcześniej przeżyłam chwilę grozy! Wchodzę na salę a łóżko M puste, gołe sprężyny. Nogi się miękkie robią no ale przecież muszę zapytać, wchodzę dalej do sali a on jest przeniesiony na sąsiednie łóżko takie z zabezpieczeniem, żeby nie wypadł. 


    Poszłam do pielęgniarek i okazało się, że M wymiotował i trzeba mu przywieźć podkoszulki, ręcznik jednorazowy, oliwkę, wodę z dziubkiem i dwie nowe gąbki.
    Mogły mi to wczoraj powiedzieć bym nie musiała tak drogo płacić w szpitalu no ale trudno, kupiłam wszystko co trzeba oprócz podkoszulek i oliwki.
    O oliwce zapomniałam zwłaszcza, że kupiłam specjalną maść na odparzenia a podkoszulki ma w domu, mówię tej pani, że przecież on miał ze sobą podkoszulkę i bluzkę od piżamy?
    Nie widziały - no trudno.


    Jak wróciłam ze sklepu to akurat trafiłam na obchód, odczekałam. Po wyjściu z sali chyba siostra przełożona poinformowała mnie, że M przenoszą na inną salę, znowu miałam miękkie kolana. Te przenosiny to niby dla tego, żeby siostry miały go na oku bo sala jest vis a vis dyżurki ale ja rano widziałam jak z tej sali wywożą kogoś nogami do przodu. Po obchodzie zaczepiłam lekarkę. Kazała mi zejść na dół do gabinetu i poczekać.


    Poczekałam.


    W rozmowie lekarka mi powiedziała, że stan jest bardzo nieszczególny i żeby spodziewać się najgorszego ale nie załamywać się bo oni przez cały czas podają mu coś na wzmocnienie odporności i wzrost białych ciałek krwi.
    Wróciłam na górę do M.
    Leży biedactwo, pytam czy pić nie chce? 
    Kiwa głową, że tak. Podaję mu - nie pije.
    Obracam go na bok syczy, ale dał sobie plecy wysmarować maścią. Nogi ma biedak podkurczone bo to jednak kawał chłopa a zjeżdża ciągle z wysoko ustawionego oparcia. Ruszyć go za bardzo nie można bo go wszystko boli.
Trzymał mnie za rękę i co jakiś czas szeptał:
- Mamo boli, mamo.......

niedziela, 27 maja 2012

c.d. perypetii szpitalnych

    Przyjechałam do szpitala, zaprowadzili mnie do jakiegoś przejściowego pomieszczenia w którym go ułożyli. 
    Wiecznie otwierane i zamykane drzwi powodowały niesamowity przeciąg. Teraz nie było gadania o tym, że jednak przeciąg mu szkodzi. Poprosiłam pielęgniarkę, że może gdzie indziej go położą a nie na przewiewie to stwierdziła, że tu jest szpital i wszędzie są bakterie. 
    Znalazłam w nogach tego łoża jakiś koc i przykryłam M bo mu się zimno zaczęło robić.


    Po jakimś czasie przewieziono go do następnej diagnozy, siedział tam oczywiście odpowiednio długo.
    W międzyczasie przyszła do szpitala młoda dziewczyna pytając o stan zdrowia swojej koleżanki z pracy. 
    Zaznaczyła, że posłali ją również szefowie.
    Lekarz nie chciał z nią nawet rozmawiać, ale pielęgniarka się zlitowała i prosiła o powiadomienie rodziny.
    Dziewczyna zaczyna tłumaczyć, że chorą zabrano z pracy, nie ma rodziny, nie ma dzieci, męża, rodzeństwa ani rodziców.
Pielęgniarce widać głupio było i powiedziała dziewczynie w drodze wyjątku, że chorą zaraz zabiorą na  neurochirurgię w Krakowie. Czekają tylko na helikopter.
    Czyli może być jeszcze gorzej niż z M. On przynajmniej ma siostrę która codziennie dzwoni i mnie.


    Był już wieczór zanim M zawieźli na oddział, przebrałam go i ułożyłam. Dostał leki wzmacniające i przeciwbólowy plasterek.
     Diagnoza jest pancytopenia i cukrzyca świeża.


    W każdym bądź razie wychodziłam ze szpitala w optymistycznym nastroju.


    Wczoraj był organizowany na sąsiednim osiedlu Dzień Dziecka.
Dawno byłam umówiona z synową na tą imprezę. Wnusia bawiła się wspaniale a syn obiecał, że pojedzie po drodze do szpitala i zawiezie M zapomniane a potrzebne rzeczy.


    Dziś do południa pojechałam do szpitala. Nie wiem jak szłam, pewno zamyśliłam się bo w pewnym momencie czuję jak glebę zaliczam.  
               
    Ręce zdarte, łokieć odrapany ale jakoś dałam radę się pozbierać bez pomocy.


   W szpitalu zmiana okropna.
   M nie ma siły nawet szeptać, zupełnie go nie rozumiem. Z trudem wyczytałam z jego warg, że chce usiąść. Z jednym z pacjentów usadziłam go na łóżku, założyłam na nos okulary i dałam długopis w rękę. Napisał żebym mu plecy pomasowała, potem kark.
    Tymi bolącymi zdrapanymi rękoma masowałam go sama sycząc z bólu.


    Po jakimś czasie widzę, że za chwilę zleci z łóżka więc go położyłam, poleciałam po siostrę żeby go podnieść trochę bo zjechał do połowy łóżka,
    Zaczął znowu mnie o coś prosić, zrozumiałam tylko tyle, że go szczypie ale nie wiem czy plaster przeciwbólowy czy może odleżyny się robią. Na sali ciemnawo i nic nie widać na plecach.


    Zostawiłam go na chwilę i poszłam do lekarza - jest stan zagrożenia życia ale z tego co zrozumiałam jest też nadzieja, wszystkiemu winna chemioterapia która pozbawiła go prawie zupełnie WBC, dają mu leki zwiększające białe ciałka krwi.


    Wróciłam do M, jeszcze chwilę posiedziałam próbując zrozumieć co chce mi powiedzieć ale widzę, że za oknem robi bardzo niemiło. 
     Musiałam lecieć bo bez parasola jestem, obtłuczona i wszystko mnie boli i w domu pościel za oknem się wietrzy.


    M się to chyba nie spodobało ale jutro znowu do niego pojadę.

Szpital powiatowy

    Sytuacja z minuty na minutę stawała się gorsza. 


    Rano pojechałam do lekarza co robić dalej.
     Oczywiście mam pecha i akurat wtedy została jedna lekarka na cały rejon z masą pacjentów i wizyt domowych.


     Tak koło 10 nadeszła moja kolejka, i w gabinecie mówię o co chodzi. Uzgodniłyśmy z Panią dr, że zadzwonię do Bystrej i spytam czy M tam przyjmą a jak nie to ona jednak przyjedzie.
     Zadzwoniłam - powiedziano mi, że niestety ale oni w tak krótkim czasie nie mogą nic zrobić i żeby jednak jak najszybciej zrobić mu badania i ewentualnie lekarz I kontaktu skieruje co robić dalej. 


    Lekarka podesłała mi natychmiast pielęgniarkę do pobrania krwi, badania zrobiono na cito i tu chylę głowę - Pani doktór okazała się człowiekiem wielkiego serca. Sama pojechała zawieźć skierowanie na badanie krwi, nawet nie odbierała tylko przeczytała wyniki krwi żeby mi to przekazać (WBC - 0,6   HGB - 9,6).
    Przyjechała z tym wszystkim do mnie do domu i namówiła M żeby jednak zgodził się na szpital bo wyniki są tragiczne.


    No i tu się zaczyna grubsza polka.


    Tak lekceważącego i nieprzyjemnego traktowania ze strony ratowników w życiu się nie spodziewałam.


     Poprzednio jak przyjechali to potraktowali mnie jak potencjalną morderczynię a męża jak małe dziecko które ma odpowiadać na pytania całymi zdaniami, nie licząc się z tym, że każde wypowiadane słowo sprawia mu ból.


    Tym razem też przyjechali dwaj panowie i na wstępie niegrzecznym tonem spytali czego od nich oczekuję (oczywiście widzieli wyniki i wypis z poprzedniej chemii)?




    Mówię więc, że trzeba męża przewieźć do szpitala bo sprawa jest pilna i wyniki złe. 
- My nie jesteśmy taksówką i proszę sobie pacjenta własnymi środkami przewozić! My tylko zagrożenie życia! To jego odpowiedź.


    Tłumaczę tumanom, że jednak jest zagrożenie, chyba pojęcia nie mieli co jest grane.
    Traktują pacjentów jak zło konieczne i czemu my się na to mamy godzić??Wczoraj go chcieli zabrać a dziś nie. Musiałam długo i zawile tłumaczyć, że zagrożenie życia jednak jest i że dzwonili do mnie z laboratorium, że wyniki są fatalne. 
 Potem się dziwić, że ludzie tak nienawidzą Służyby niezdrowej

    Jestem spokojnym człowiekiem ale szlag mnie nagły trafił, pokazuję mu kartkę, że wyniki są fatalne - chyba takich podstawowych rzeczy ich uczą na szkoleniu? I, że to akurat jest zagrożenie życia!


    Nie pofatygowali się po nosze, M musiał sam iść po schodach asekurowany tylko przez ratownika, pytam czy mogę wsiąść do karetki - mowy nie ma - no dobra takie są przepisy ale torbę może jednak zabiorą?
   Nie zabiorą!
   Mam sobie sama szukać numeru stacji ratunkowej i dzwonić gdzie go przewiozą!

    A jak bym tak internetu nie miała i na karcie zero?


    Dziwne, ze jakoś tego pacjenta bez zagrożenia życia natychmiast na sygnale wieźli?


    Mam takiego sąsiada który notorycznie ile razy popije to dzwoni, że go noga boli - wtedy nie pytają czy jest zagrożenie życia czy go nie ma tylko go z rewerencjami do karetki biorą a on po badaniach w szpitalu dochodzi do wniosku, że w domu lepiej bo pół litra można kupić wychodzi jakoś o własnych siłach z tego szpitala i taksówką wraca do domu.
    To tak na marginesie.


    Znalazłam numer szpitala, trwało to dosyć długo zanim mnie telefonistka z ratowniczym połączyła - mam dzwonić później bo na razie jest diagnozowany.


    Przez to ich tasiemcowe łączenie i czekanie aż ktoś odbierze karta mi się skończyła. Wsiadam więc na rower i jadę po kartę.
    Czekam z godzinę po czym znowu dzwonię.
Nikt nie odbiera bo połączenie zajęte, dzwonię do skutku jest godz 16 z minutami. O 16.40 mam autobus. 


    Wreszcie się dodzwoniłam! 
    Pani na wstępie mi mówi, że "może by pani w końcu przyjechała do męża"...


    No nie! Osłabiło mnie to zupełnie, następna z durnymi pretensjami.


    Podejrzewam,  że oni wszyscy są wyuczeni, żeby zwalać winę na pacjenta albo członków rodziny. Zawsze lepiej atakować niż być atakowanym.


    Dokończę jak wrócę ze szpitala.

piątek, 25 maja 2012

Upór

     No to zaczęła się ostra jazda bez trzymanki.


    Od przedwczoraj M nie mówi i tylko śpi. Nie mam pojęcia czy to normalna chrypka czy zaatakowane struny głosowe.

    Wczoraj zaniepokoiło mnie to, że całe do południa spał, miałam troszkę spraw do załatwienia więc dopiero koło południa bliżej się temu przyjrzałam.


    Myślałam, że zmęczony jest po nieprzespanej którejś tam z rzędu nocy i chce sobie rano dłużej pospać ale nadeszła pora obiadu i pytam go co by zjadł?
- Nic. Wyszeptał.
    Dotykam go a on bardzo ciepły, gorączki nie da sobie zmierzyć. Jeść nie chce, pić też nie bardzo, prosił o Pepsi bo po tym mu podobno lepiej na gardło ale też nie bardzo chce ją pić. Wody nie, herbaty nie. Nawet energetyzujący Nowak przestał go interesować.


    Co tu robić? Lekarz dopiero dziś może przyjść.
    Zadzwoniłam na pogotowie i pytam pani dyspozytorki co mam robić w tej sytuacji, podkreślając, że może to być gorączka neuropeniczna z której dopiero co się wygrzebał.


    Myślałam, że babka lekarza podeśle a ona mi przysłała dwu ratowników, dostałam opeer za to że okno rano otworzyłam bo M jak ich zobaczył to jakoś siły odzyskał i dosyć składnie mówił, a raczej szeptał.
    Nie docierało do nich to, że to wcale nie musi być przeziębienie a jeżeli już to nie jestem temu winna bo wywietrzyć musiałam dym papierosowy i robiłam to bez przeciągu, że każdą taką sprawę w Bystrej kazano mi natychmiast zgłaszać - pacjent nie wyraża zgody na przewóz do szpitala i mogę się wypchać bo oni za mnie siedzieć w razie czego nie pójdą. 


    Po ich wyjściu M mi wyszeptał,że do Oświęcimia nie pojedzie bo tam mu skierowanie do Krakowa dali. 
    Na upór nie ma lekarstwa.
    A kto mu kazał to skierowanie przyjąć? Trzeba było tak jak mówiłam upierać się przy bliższym szpitalu specjalistycznym.


    Dziś jest dalej tak samo, czyli jest już opuchnięty od spania, nie je nic, lekarstw nie zażywa, prosił o herbatę więc stoi następna na stoliku. Nawet o dziwo fajek nie woła czyli jest już źle.
    Zaraz idę do lekarza pierwszego kontaktu i dowiem się co ona radzi bo to lekarka.


    Znam dalszy scenariusz - koniecznie trzeba go będzie przewieźć do innego szpitala czyli do Bystrej, karetkę mogę sobie z głowy wybić więc następne pieniądze będę musiała na przejazd prywatny wydać. 


    No i jak zwykle wszystko moja wina.


    Ech, najchętniej bym już do pracy poszła i zostawiła to wszystko na pastwę losu. 
    I tak jestem  niepotrzebna bo cokolwiek bym nie zrobiła to i tak jest źle.

wtorek, 22 maja 2012

Dolewka

    Wiecie co to jest dolewka?


    To taki malutki woreczek (250ml) specyfiku który M dostaje w chemioterapii. Po tej dawce ma dwa tygodnie przerwy w czasie połowy tego czasu czyli po tygodniu ma zrobić badania.


    Ostatnim razem zaniedbałam konsultowania badań bo przecież na komisję ZUS-owską jechaliśmy no i były kłopoty.


    Teraz trzeba uważać a do ZUS wysłać odwołanie. Nie wiem czy to coś da no ale co mi szkodzi spróbować?


    Z reguły ludzie reagują na chemię nudnościami, M ma inaczej - jego biegunka dopada. Nie wiadomo co gorsze?


    Teraz może coś o sobie.


    Od pierwszego maja zawzięłam się i jestem na diecie optymalnej. Ale coś nie bardzo mi to idzie, żywię się dokładnie wg wskazówek dr. Kwaśniewskiego i mojej kumpeli Wolke i waga jakaś chyba popsuta bo raz w dół a raz do góry skacze.
    Bardzo się ucieszyłam bo spadłam 4 kg no i co z tego jak z powrotem nabyłam trzy!
    Albo coś robię nie tak albo taka odporna na diety jestem.


    Z Duncanem i 1000 cal to samo było.
    Żyję cały czas z kartką w ręku i wagą obok siebie, z reguły nie dojadam bo boję się przekroczyć tabelkę, z tego co wyczytałam to dziennie zjadam 800 - 900 cal, zero słodyczy, zero pieczywa no to od samego tego waga powinna lecieć na dół a tu nic.


    Może powinnam dokładniej Kwaśniewskiego poczytać ale on ma taki styl pisania, że mnie odrzuca, nie czytam ze zrozumieniem.
    Inna sprawa, że zdrowie M, kłopoty z tym związane, zdrowie synowej i troska o to jak będą żyć zaprzątają mi głowę dokładnie.

    Nawet robótek troszkę zaniedbałam, zrobiłam dwa słoiki i teraz na robotę czeka taki fikuśny stołeczek dla mojej wnusi Natalki.
    Chciała bym jej go dać na Dzień Dziecka ale muszę stolarza dopaść żeby mi wyheblował deseczki i jakiś śliczny materiał muszę wyszukać na poduszeczkę aby deseczki malutkiej nie szczypały w pupę. 


    Oczywiście dodam zdjęcia ale to zrobię troszkę później, Chciałam pokazać cały cykl powstawania nowego krzesełka.


    Na razie dodam bransoletkę zrobioną na palcach, słoiki które zrobiłam i krzesełeczko w stanie surowym.





poniedziałek, 14 maja 2012

II kurs chemii

     Dosyć długo mnie nie było ale po prostu bałam się zapeszyć.


    Leczenie M w szpitalu z neuropenii przebiegało prawidłowo, siedział tam 10 dni aż poczuł się lepiej.


    Najgorzej było z przywozem do domu. Obgoniłam wszystkich sąsiadów, pytałam kogo tylko mogłam czy by się nie przejechał do Bystrej, przecież to ładna wycieczka i do tego opłacona.
    Co prawda pieniędzy nie miałam ale w wypłatę bym natychmiast oddała - no ale nikogo chętnego nie było.


    M w szpitalu było bardzo przykro.


    Pojechałam sama busem i w chwili gdy wysiadałam z autobusu to on już przy przystanku był i czekał na mnie. 
    Jakoś bez większych sensacji wróciliśmy do domu busem.


    Dostał sterydy i osłonowe (Pabi-dexamethason i Anesteloc), po tym trochę lepiej się czuje.
    Zaczynają mu wychodzić włosy i co najdziwniejsze ciemnieją. Był dosyć dobrze szpakowaty z gęstą czupryną a teraz ma takie rzadkie ciemne włosy.


    W trakcie jego leczenia ja objeździłam PCPR gdzie oczywiście jak zwykle jednego papierka brakuje (jak by to dziwnie było gdyby wszystko naraz można było dowieźć, pewno by się świat do góry nogami  przewrócił). 
    Znowu mnie czeka wizyta u lekarza i proszenie o wypełnienie następnego durnego powielonego formularza o innej nazwie.


     Byłam też w ZUS-ie i pytałam czy nie ma wyjścia z sytuacji?

    Mam złożyć wniosek o uchylenie terminu odwołania ze względu na chorobę M bo on to wszystko musi podpisać i następnie odwołanie o zmianę terminu zachorowania.


    Pytałam mądrych ludzi co to znaczy ale odpowiedzi satysfakcjonującej nie otrzymałam.
    Przecież gdyby lekarz orzecznik stwierdził, że choroba nastąpiła wcześniej (a nastąpiła bo choruje już od 10 lat ale nie na raka płuc) to też nic nie da bo w nijaki sposób nie chce mu się przesunąć ten nieszczęsny okres składkowy pięciu lat w ostatnim dziesięcioleciu, choćby się nawet cofnął o te 10 lat.


    Ciężko też będzie uzbierać 25 lat pracy skoro większość tego czasu pracował na czarno po 12 h na dzień albo i dłużej nie otrzymując nic prócz kasy.


    Aby troszkę optymistyczniej zakończyć posta dodaję moją radosną twórczość. 

    Na razie nie robię decupage bo muszę sobie wydrukować wzory (drukarka w proszku), zaczęłam więc nieśmiałe próby krawieckie, skroiłam i zrobiłam pokrowce na krzesełko komputerowe, serwetkę na ławę i na koniec okrycia na fotele. 
    Dziękuję Ci Zosiu, że umożliwiłaś mi korzystanie z tego bardzo pożytecznego hobby.